Polska, Chełmno

u cioci

16 września 2006; 143 przebytych kilometrów




chełmno



Jechało się fajnie. Chciałam koniecznie jechać przez Chełmno, żeby odwiedzić jeszcze raz ciocię. Tak sobie tłumaczyłam, że tam droga jest raz, że ładna, a dwa, że znajoma. Ale chyba po prostu potrzebowałam tam pojechać.

Weszłam na chwilę do klasztoru, tak o, żeby się pokazać. Na furcie siedziała ta sama siostra, co zwykle i nawet mnie poznała. Były jeszcze dwie inne i jedna z nich koniecznie chciała zaprosić na kawę. Weszliśmy do pokoju gościnnego. A ja właściwie cały czas jakoś dziwnie czułam, że ciocia Lena też tu jest. Czułam, jakby miała za chwilę przyjść.
Przyszła jakaś jedna siostra, ale w ogóle jej nie znałam i jakoś nie wzbudziła mojej sympatii. Ale potem przyszła siostra Wincenta, o której ciocia zawsze mówiła. Dowiedziałam się, że ciocia Lena po prostu jednego dnia zasłabła, a trzy godziny potem spokojnie odeszła i tyle. Cieszę się, tak mnie ta sprawa męczyła, a teraz, jak się o tym dowiedziałam, to będę już spokojniejsza. Chyba po to w ogóle tu przyjechałam. Siostra Wincenta mówiła, że ciocia do końca siadała sobie w fotelu i lubiła o nas opowiadać. Tak, że nawet siostra Wincenta pytała się o Izę i ciotkę Gotkę. A na koniec jeszcze mnie wyściskała.

A potem chciałam iść na cmentarz. Ta niesympatyczna siostra poszła z nami. Chciałam być tam przez chwilę sama, ale się nie udało. A tak musiałam odmawiać modlitwy. Dobrze, że tylko przez chwilę. Fajnie, tak się cieszę, że tu przyjechałam! Ciężko to wytłumaczyć, ale teraz tak sobie myślę, że coś mnie tu przygnało, jakaś wewnętrzna potrzeba.

A może i ciocia maczała w tym palce, bo za Chełmnem mieliśmy tak piękną drogę, że w naszym kraju to aż niemożliwe! Jechaliśmy przez piękne wzgórza morenowe, słonko świeciło, a sama droga już chyba lepsza być nie mogła, zero dziur czy kolein, asfalt jakby kładziony wczoraj. Chyba znów ciocia nas tak ładnie pokierowała (tym razem już gdzieś tam z góry).

Do Krynicy dojechaliśmy przed ósmą. Na mierzei droga zakręcona na maksa, a już trochę ciemno było. Śmiesznie, bo wiedziałam, że przede mną jedzie samochód, a za kolejnymi zakrętami prawie go w ogóle nie było widać. Za zakrętem kolejny zakręt, a potem jeszcze i jeszcze i tak aż do Krynicy.
Poszliśmy na rybkę. Głodni już byliśmy porządnie. A rybka pyszna! Potem poszliśmy jeszcze na chwilę nad morze. Cudownie! Na zachodzie łuna od Gdańska, na wschodzie łuna od Kaliningradu, czerwone lampki na wieży, jeszcze dalej światełko strażnicy. A niebo prawie jak na Rożen. Pięknie! I mimo, że było zimno, mogłabym tam jeszcze długo stać. Widziałam trzy meteory. I trzy mgławice, jedna za drugą. Śmiesznie, na niebie zawsze można odkryć coś nowego! Droga Mleczna jak na dłoni. No i Plejady...
Zdjęłam klapki, żeby poczuć piaseczek pod stopami. Był tak zimny, że jak weszłam do morza, to wcale już zimna nie czułam. Na mierzei jeszcze nigdy nie byłam, a wygląda na to, że plaża jest jak w Międzyzdrojach. Super!